The Elder Scrolls V: Skyrim, tej gry przedstawiać nie trzeba. Otrzymała bardzo wysokie noty w wielu czasopismach i portalach, lecz czy aby na pewno na nie zasługuje? W tym artykule opowiem o dwóch elementach, które psują dobrze zapowiadającą się z początku grę, jaką jest piąta część serii The Elder Scrolls. Te aspekty to: wszechobecna obojętność rasowa w stosunku do naszej postaci i nijakość konfliktu Gromowładni – Cesarscy. Zapraszam do czytania i dzielenia się swoimi opiniami.
Kim jestem?
Nieodłącznym elementem gier RPG jest związanie awatara gracza z wybraną przez niego rasą występującą w fikcyjnym świecie fantasy. Dla jednych będzie to elf, dla innych krasnolud, natomiast jeszcze inni wybiorą człowieka. Każda rasa ma swoje plusy i minusy. Elfy są dobrymi łucznikami a krasnoludy wolą walkę wręcz. Te różnice w znaczący sposób wpływają na rozgrywkę. W grach RPG mamy do czynienia z dużym światem, który posiada własną historię a różne rasy różnią się pod względem kultury i zwyczajów. Również relacje międzyrasowe są różne. Biorąc pod uwagę odmienne nastawienie ras względem siebie oczywistym jest dojść do wniosku, że nasza postać też powinna być różnie odbierana w zależności od tego wśród jakich istot przebywa. Dodajmy do tego również gildie i organizacje występujące w świecie fantasy. Gildia złodziei chętniej będzie rozmawiać z rasami takimi jak Khajiici – niepozornymi, małymi i sprytnymi. Wielki ork budzi grozę wśród mieszkańców miasta i nieufność wobec strażników. To bardzo ważny element, który wzbogaca rozgrywkę i buduje klimat. Jednak w grze The Elder Scrolls V: Skyrim ten aspekt został potraktowany po macoszemu.
Aby dokładniej zbadać problem zagłębiłem się w świat Skyrim. Swoją przygodę z tym tytułem zacząłem od gry orkiem. Na początku wszystko zapowiadało się bardzo dobrze. W Helgen, gdy wraz z innymi więźniami stałem w kolejce do katowskiego topora, cesarski żołnierz który wywoływał skazanych zauważył, że jestem orkiem. Zdziwił się co robię tak daleko od orkowych twierdz. Później kilka razy usłyszałem teksty w stylu: ,,Wstawaj orku!” Pomyślałem, że klimat ten zostanie rozbudowany w dalszej grze.
Niestety, tak nie było. Gdy przemierzałem prowincję Skyrim wykonując zadania i poznając nowe osoby, rzadko kto patrzył na mnie przez pryzmat rasy. Czasem usłyszałem ,,Co jest, orku?” i na tym koniec. Skontaktowałem się z gildią złodziei dla sprawdzenia czy przyjmą w swe szeregi wielkiego, brutalnego, pozbawionego finezji orka w pełnej zbroi, który o skradaniu się i złodziejstwie nie ma zielonego pojęcia. Przyjęli mnie z radością!
Kiedy wygrałem bójkę z pewnym człowiekiem, pokonany przeciwnik powiedział ,,Wygląd niepozorny, ale co nie co potrafisz“ Niepozorny ork? Dobre sobie. Gdy grałem Khajiitem, napotkałem moich pobratymców przed Białą Granią. Zaczęli mi opowiadać o swojej ojczyźnie i o tym jak to klimat Skyrim nie odpowiada istotom przezwyczajonym do gorących piasków. Moim zdaniem rozmowa powinna przebiegać inaczej. Powinny pojawić się teksty typu ,,Ehh, Ciebie też wyrzuciło w tę mroźną krainę? Obyśmy kiedyś powrócili do uroków naszej ojczyzny. Piękne Elswyr. Pamiętam dzień, w którym je opuściłem.“
W niektórych dialogach są zalążki tego o czym mówię. Kiedy rozmawiałem z pewnym Redgardem (należy grać inną rasą niż Nord) powiedział on: ,,Nie jestem stąd tak jak ty. Coś nas łączy“. Niestety, to tylko drobne światełka w ciemnym tunelu. Gdyby twórcy gry popracowaliby nad tym dłużej gra na dłuższą metę zamiast przytłaczać ogromem zadań i dialogów, przyciągałaby.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Kiedy grałem orkiem i napotkałem po raz pierwszy wioskę orków odzyskałem nadzieję. Wyobrażałem sobie wiele rzeczy. Wspólne polowanie na mamuty i giganty, w czasie którego staczamy walkę ze smokiem, po zakończeniu której orkowie dowiadują się, że jesteśmy Smoczym Dziecięciem. Legendy o orkowych bohaterach opowiadane przy ognisku. Pytania o to jak to jest być wybrańcem. Zawody w walce wręcz. Wszyscy w wiosce byliby świadomi tego, że rozmawiają z orkiem, potomkiem Malacatha, jednym z nich. Skończyłaby się nijakość. Kiedy stanąłem przed bramą wejściową do wioski, jeden z orkowych strażników powitał mnie serdecznie i zaproponował wejście i rozgoszcznie się . Zgodziłem się i z wielką radością przekroczyłem bramę. (Później się dowiedziałem, że gdybym grał inną rasą i chciałbym wejść do wioski, musiałbym wykonać pewne zadanie).
Niestety i tym razem spotkałem się z rasową obojętnością. Od momentu przejścia przez bramę czułem się jak obcy. Nie byłem traktowany jak ork, tylko jak przybysz. Byłem niczym Wojciech Cejrowski wśród dzikich ludów Afryki lub Ameryki Południowej. W rozmowie z innymi orkami mogłem zadawać pytania o zwyczaje orków, kodeks Malacatha i inne sprawy, które moja postać powinna doskonale znać. Moi zielonoskórzy przyjaciele odpowiadali na te pytania i nie zwracali uwagi na to, że ja też jestem orkiem. Szczegółowe informacje o rasie, którą gramy, powinniśmy mieć przedstawione na początku gry i powinny być zawsze dostępne w jakieś encyklopedii. To, że ork przychodzi do swoich pobratymców i pyta się, jak to jest być orkiem jest bardzo dziwne i sztuczne. Jedyną rzeczą, którą mogłem tam zrobić oprócz zadawania pytań i skorzystania z kuźni była walka na pięści z wodzem wioski. Podobnych wiosek jest kilka.
W jednej z nich jest do wykonania deadryczne zadanie związane ze stwórcą i bogiem orków Malacathem. Ale nawet, gdy sam Malacath przemówi do nas, by nam podziękować nie zauważy, że rozmawia z jednym ze swoich synów
Skyrim to duży świat. Duży, lecz pusty. Brak mu wypełnienia. Właśnie ta pustka sprawia, że po pewnym czasie ten ogromny świat zaczyna nudzić, zamiast sprawiać przyjemność. Zamiast wrzucać na siłę tony zadań, które opierają się na tym samym schemacie można by było stworzyć zadania przemyślane i dodające klimat. Wątek główny też powinien być inaczej zaprojektowany dla różnych ras. Nie mówię tu o całkowitym przebudowaniu zadań, lecz o drobnych szczegółach takich jak inne kwestie dialogowe lub inne, opcjonalne możliwości wykonywania różnych części składowych zadania. Środowisko wokoł w dość sprawny sposób reaguje na siebie nawzajem. Dunmerowie nienawidzą Khajjitów i Bosmerów. Argonianie nie są darzeni szacunkiem u Nordów. Lecz brak w tym nas. To przecież my jesteśmy najważniejszą postacią. Mieszkańcy prowincji Skyrim powinni zachowywać się różnie w stosunku do nas, w zależności jaką rasą gramy. Ta nijakość jest bardzo dużym minusem.
Za Skyrim!
Drugim aspektem, który poruszę to wojna pomiędzy Gromowładnymi i Cesarskimi. Na początek rzut oka na przyczyny konfliktu.
Wielka Wojna pomiędzy Cesarstwem a Altmerskim Dominium zakończyła się Konkordatem Bieli i Złota, który po za sprawami terytorialnymi zakazywał kultu Talosa – Norda, założyciela Cesarstwa, który stał się bogiem. Odtąd każdy, kto wyznawał Talosa podlegał karze. Dla Nordów był to niezwykły szok. ,, Nasz bóg nie jest bogiem, bo powiedziały tak jakieś nadęte elfy?“ – mówili Nordowie. W końcu w roku 201 4E Jarl Wichrowego Tronu, Ulfrik Gromowładny wywołał rebelię przeciwko Cesarstwu zabijając Najwyższego Króla Skyrim, który był tylko marionetką w rękach Cesarza. Chciał, by Skyrim było osobnym, niepodległym królestwem, które rządzić się będzie własnymi prawami. To od naszego wirtualnego awatara zależy, kto zwycięży w tej wojnie.
Niezależnie jednak do kogo się przyłączymy zadania polegające na odbiciu kolejnych prowincji są bardzo nudne. (Poza dwoma – bitwa o Białą Grań i, w zależności do której strony konfliktu dołączyliśmy bitwa o Wichrowy Tron lub Samotnię.) Zdobycie całej krainy to tylko kwestia zajęcia kilku fortów, zrobienia kilku zadań polegających na np. napadnięciu na wóz z bronią i wspomnianego już wcześniej zajmowania miast.
OK, można postawić za linię obrony to, że to w końcu wojna i sami wszystkiego nie zrobimy. Załóżmy, że w czasie, gdy my napadamy na jakiś fort to w całej prowincji, o którą aktualnie walczymy są prowadzone podobne akcje. Jednak prawda jest taka, że kiedy jakaś prowincja zostaje zdobyta to we wszystkich fortach nadal panuje anarchia, a dokładniej bandyctwo. Z tego wynika, że:
1. Bandyci trzymają za mordę całą tą mroźną krainę, a Cesarstwo poza murami miast nie ma nic do gadania.
2. Gromowładni nie przeprowadzają żadnych akcji ofensywnych, mających na celu zajęcie strategicznych pozycji i umocnienie się na wypadek kontrataku sił Cesarstwa. ( Sun Tzu przewraca się w grobie.)
Mam również jeszcze jedną, drobną uwagę co do całego konfliktu. Na wojnie nie zawsze wszystko idzie gładko. Czasem, będąc stroną atakującą, trzeba przejść do defensywy. Tutaj wojna to bułka z masłem. Zajmujemy prowincję za prowincją nie napotykając żadnych większych problemów. To po prostu idzie za łatwo.
Na barykady!
Skala bitew jest mizerna, wręcz śmieszna. Rozumiem, że zbytni rozmach mógłby powodować problemy z płynną rozgrywką pod względem technicznym, lecz można temu zaradzić i wywołać złudzenie rozmachu. Na mapie będzie się działo tyle samo, ale my będziemy mieć uczucie uczestniczenia w wielkiej bitwie, o której będą pisać pieśni! Jak można by to było zrobić? Załóżmy, że znajdujemy się na odprawie przed bitwą. Nasz przełożony mówi nam jak będzie przebiegać potyczka. Przykładowo my uderzymy na miasto przez północną bramę, a drużyna Czarny Niedźwiedź zaatakuje przez zachodnią. W tym czasie oddział Szary Wilk wespnie się po murach od strony południowej i zlikwiduje wrogich łuczników. Tak na prawdę, gdy my będziemy wykonywać swoje zadanie te drużyny nie będą fizycznie istnieć, a pojawią się w ustalonym miejscu np. ,,Wasza drużyna i Szary Wilk spotkają się na dziedzińcu i zabezpieczą pałac, w którym zabarykadują się i zasypią gradem strzał uciekających przed Szary Wilkiem wrogów. Jeśli wróg będzie się mocno trzymał, Szary Wilk wycofa się a wasza ekipa uderzy na wroga“. Szary Wilk w ogóle nie istnieje a Czarny Niedźwiedź pojawia się od momentu wkroczenia na dziedziniec. Można by było też przed bitwą udać się na nocny rekonesans i zbadać słabe punkty miasta. Czasem może się coś nie udać i podczas bitwy trzeba będzie improwizować. Możliwości jest bardzo dużo.
Absurdy powojenne
Dobrze, doprowadziłem do wyzwolenia Skyrim przez Nordów, wracam do robienia zwykłych zadań. Przyłączyłem się do Gildii Zabójców i dostałem zlecenie zabicia syna cesarskiego Legata, który dokonuje przeglądu miast w Skyrim. Na początku myślałem, że chodzi po cywilnemu, bez zbroi, ale nadal zastanawiało mnie jedno pytanie. Po co dokonuje przeglądu miast na utraconym terytorium? Kiedy zobaczyłem tego gościa w Samotni to złapałem się za głowę. Wysoko postawiony żołnierz cesarski w mundurze paraduje obok ćwiczących szermierkę Gromowładnych. Co więcej ujrzałem taki oto widok:
To tak jakby Podczas II WŚ Himmler biegał po Londynie w mundurze, a na poligonie żołnierze Wermachtu ćwiczyli ramię w ramię z SAS.Co więcej kilka misji później dostałem zlecenie zabicia…uwaga, uwaga…. cesarza, który przybył z wizytą do Samotni. W tym momencie śmiałem się tak głośno, że usłyszeli mnie jeźdźcy burzy. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego?
W dwóch słowach
Na wstępie zadałem pytanie czy Skyrimowi należą się tak wysokie oceny. Moim zdaniem nie zasługuje na takie noty przez to, że bolączki, które naświetliłem w tym artykule psują klimat. Nie jest to gra zła, ale nie jest też tak wspaniała jak ją przedstawiają recenzenci.