Po tym przydługim tytule przyznam się do zbrodni, część artykułu jest kopią. Kopią tekstu napisanego kiedyś przez Mroka, wtedy małego chłopca, który swego czasu jarał się dużymi kolesiami w duży zbrojach, z dużymi pistoletami i mieczami (też dużymi!). Dziś Mroku jest już trochę inny(z grubsza), ale nadal kocha, „wybuchy, lasery i…” parę innych rzeczy, o których tu nie wspomnę z uwagi na potencjalnych małoletnich czytelników. A że o grach w klimatach Warhammera 40000 nikt nigdy w DSP nie wspominał, postanowiłem czytelnikom i słuchaczom nieco przybliżyć te realia.
Na początek cofniemy się w czasie (i to kilkakrotnie):
Poniedziałek, 01 października 2007, 23:59 (Mroku wraca do domu, w stanie po spożyciu i zbiera mu się na wynurzenia i różne takie dywagacje).
Lata 90 ubiegłego wieku, mały Mroku nałogowo kupuje pismo o grach: Świat Gier Komputerowych. W którymś z kolei numerze w dziele Bez prądu (o grach karcianych i bitewniakach) znajduje kilka artów. Mroku jest w szoku. Arty przedstawiają straszną bitwę, między zakutymi w pancerze wielkimi kolesiami, a hordą strasznych bestii, których biedny Mroku w swoim niedojrzałym umyśle nie potrafił sobie nawet wyobrazić. Pierwsze wrażenia: to jest straszne, nie mogę na to patrzeć, żeby tylko Mama nie zobaczyła. Potem przyszło otrzeźwienie: straszne, ale.. cudowne zarazem. Potem dowiaduje się, że Ci wielcy kolesie to Kosmiczni Marines, ostatnia nadzieja ludzkości broniąca jej przed hordami heretyków i obcych.
Mroku zaczyna interesować się Wh40k. Niestety jest skazany tylko na okazjonalne teksty w ŚGK ( takie czasy bez neta, którego tak BTW mam od 1,5 roku dopiero ).
Pojawia się gra Warhammer 40000: Chaos Gate, mały Mroku czyta recenzję (w ŚGK oczywiście) jednym tchem. Od tego momentu kocha zakon Ultramarines.
Niestety czasy są smutne i Mroku nie słyszy o żadnej grze w realiach „czterdziestki”, aż do roku 2004, kiedy to w Cd-Action czyta zapowiedź nowego RTS’a o tytule Warhammer 40000: Dawn of War. Mroku płacze. Ze szczęścia.
I rozpaczy zaraz później, DoW nie pójdzie na jego archaicznym sprzęcie (nawet instalator się wieszał :P). Mijają dwa lata Mroku zmienia komputer, a w tym czasie pojawia się niesamowita okazja. Dawn of War ukazuje się w Extra Klasyce. Mroku kupuje bez zastanowienia i staje się jednym z Braci Ultramarines walczącym w imieniu i ku chwale Imperatora.
Niedługo potem dowiaduje się, że powstanie kolejny dodatek do DoW, Dark Crusade, zamawia go zaraz po ogłoszeniu preorderu. I gra do tej pory. W międzyczasie dokupuje pierwszy dodatek, Winter Assault i dalej walczy za Imperatora w szeregach Gwardii Imperialnej.
2007 rok , Mroku czeka na kolejny dodatek – Soulstorm. I liczy na to że jego Ultramarines nie ulegną falom podłych obcych, mutantów i heretyków.
Tyle tytułem wprowadzenia, czas coś napisać o samej grze. A jest to tytuł, którego epickość przyćmiewa wszystko z czym miałem do czynienia do tej pory. Co warte najważniejsze, Dawn of War nie jest grą akcji, a RTS’em. Swego czasu najładniejszym i wyznaczającym standardy na kolejne lata dla ludzi robiącym gry z tego gatunku. Dzięki niemu świat Warhammera opuścił stoły zapalonych maniaków figurek i na stałe zapisał się w świadomości wszystkich graczy komputerowych. Właśnie, wspomniałem o grach figurkowych. Dawn of War odnosi się do realiów świata stworzonego przez Games Workshop, którego akcja rozgrywa się w „grim and dark future”, neogotyckiej przyszłości, w której wojna toczy się od tysięcy lat, obejmuje setki systemów słonecznych, a eksterminacja jednej planety jest godna co najwyżej wpisu w rejestrze.
Jak już wcześniej wspomniałem DoW jest strategią, w 2004 roku gdy się ukazał był czymś naprawdę rewolucyjnym i świeżym jeśli chodzi o mechanikę. Nie ma tutaj mozolnego zbierania surowców, od samego początku jesteśmy rzucani w wir akcji, a to za sprawą punktów strategicznych, które dostarczają funduszy do rozbudowy naszej armii, ale które trzeba sobie wywalczyć i utrzymać. Inną z nowości jest system oddziałów. Otóż nie występuje tutaj coś takiego jak pojedyncza jednostka (z wyjątkiem bohaterów, pojazdów i paru pojedynczych przypadków), zawsze walczymy w licznym towarzystwie. Obojętnie czy są to dzielni Space Marines, czy żądni krwi Orkowie. Sprawia to, że zamieszanie w trakcie gry jest ogromne, ale też niesamowicie oddaje to klimat świata Wh40k.
I wreszcie dochodzimy do najważniejszego, czyli genialnej prezentacji gry. Co też się dzieje… tutaj coś wybucha, tam jakaś postać przemienia się w demona i w fontannie krwi rozrzuca wszystko dookoła, wszędzie słychać krzyki, jęki i zacięte odgłosy walki, a wszystko to podlane widokiem śmigających między walczącymi pocisków, wiązek laserowych czy nawet bombardowania orbitalnego. Widok bitew w tej grze miażdży i moim zdaniem nie został pobity, aż do dnia dzisiejszego. Dodatkowo większość jednostek ma swoje finishery i zazwyczaj kończą walkę widowiskową sekwencją ciosów (zawsze, ale to zawsze w fontannach krwi). Jeśli dołożyć do tego przepiękną, momentami podniosłą, czasem groźną muzykę, klimatyczne odzywki oddziałów i kapitalne dźwięki otrzymujemy pełen obraz zniszczenia.
Kolejną rzeczą, która zaważyła na popularności gry był tryb multiplayer. Po pierwsze daje możliwość gry jedną z 9 ras (po zainstalowaniu wszystkich dodatków), a są to potężni i honorowi Kosmiczni Marines, zawsze w dobrych humorach aczkolwiek rządni krwi Orkowie, działający szybko, sucho, pewnie Eldarowie (takie kosmiczne elfy), upadli wyznawcy Chaosu, biegająca chmarami i chmarami ginąca Gwardia Imperialna, nieumarłe maszyny (lol!) Necroni, przegięci Tau (te ich karabiny strzelające przez pół mapy >.>), Siostry Bitwy (waleczne zakonnice?) i podstępni Mroczni Eldarzy. Wszystkie rasy różnią się stylem prowadzenia i każdą gra się w inny sposób, więc każdy znajdzie coś dla siebie.
O sile multi tej gry świadczy też ilość emocji (zdrowych i mniej zdrowych) jakie dostarczyła nam rozgrywka w sieci. Ileś my się w klanie nawkurzali, na rzucali mięsem, niesamowitą ilość razy pokłócili, która rasa silniejsza, najlepsza najbardziej przegięta, ba niektóre z tych dyskusji trwają do dziś i przez długi czas nie zostaną zakończone. Aż się łezka w oku kręci na te growe i pozagrowe flamey :D. Jednak radość jaką daje rozgrywka i wspólne przeżywanie tych epickich bitew jest tak duża, że do multipalyera wracamy regularnie i nadal bawimy się kapitalnie :D Co ciekawe DoW był swego czasu (chyba przez dwa lata) jedną z dyscyplin na World Cyber Games!
Nie wiem czy powyższym artykułem zachęciłem was do zapoznania się z serią Dawn of War, wiedzcie tylko, że wspomniany we wstępie mały Mroku jeszcze gdzieś tam siedzi i tylko czeka, aż znowu weźmie do ręki bolter i stanie do walki przeciwko obcym, mutantom i heretykom zagrażającym temu światu. Bo w mrocznej przyszłości 41 milenium, istnieje tylko wojna…
Bonusy:
1. Moje ulubione filmiki z DoW’a nieźle oddające klimat tej gry:
2. Space Marine, gra akcji w klimatach Wh40k, która ma mieć premierę jeszcze w tym roku:
Oj Mroku, Ty jak sie rozpiszesz… :)
Nie słuchaj go :D Świetna robota! Kolejny fajny artykuł. Z racji tego, że nie poddajesz się z pisaniem, chciałbym żebyś dostarczył mi jakieś swoje zdjęcie. Cialny i Aki – was to także dotyczy. Chciałbym umieścić Was w dziale informacje ^_^
Aki NAPISZ recke Mortal Kombat, nooooooo…. O_O
@odin & mroku, czemu ma mnie nie słuchać?? Mi chodziło o to,..ahh… „Oj Mroku, Ty jak się rozpiszesz, to nie można się oderwać :)” – musiałem to pisać? Przecież to było chyba oczywiste :P Przecież niektórych rzeczy nie trzeba dokańczać by wiedzieć o co chodzi. Coś odin jesteś chyba zbyt negatywnie nastawiony.
A nie może być ten mój awatar najgorszy? Ja w pełni utożsamiam się z Tylerem Durdenem :D
No ja nie wiem :D Podeślij w jakiejś rozdziałce większej :)
No to dorzucę swoje 5 groszy:
Muzyka była wybitna, szczególnie w podstawce przed dodaniem kilku nowych kawałków( w Winter Assault i dalszych dodatkach muza miała bardziej gwardyjny klimat), a chóry pojawiające się w ostatnich misjach kampanii miażdżyły 4 litery.
Klimat gniótł- w sumie to była największa zaleta Dawn of Wara. Do tekstu Mroka dodam jedynie fakt, że system morale również dokładał cegiełkę do budowania klimatu.
Jednak gra swe problemy miała- twórcom niektóre rzeczy nie wyszły tak jak chciał np. Orkowie w teorii to rasa polegająca na walce wręcz i przewadze liczebnej, tymczasem jest to armia mało liczebna, a w Dark Crusade dostali najlepszą jednostkę strzelecką w grze.
Z kolei najpoważniejsza wadą było wsparcie twórcy, albo raczej jego brak. Balansu, mimo iż był tragiczny, to się nie czepiam, w końcu Blizzard balansował StarCrafta przez 9 lat. Tymczasem Relic DoWa porzucił po premierze Company of Heroes. Patch do Dark Crusade’a pojawił się 5 miesięcy po premierze gry. Do Soulstorma 7. To sprawiło, że teraz w DoWa grają dziwni ludzie i Rosjanie.
Rok po premierze Soulstorma pojawił się Dawn of War 2. Nadzieje na tą grę Relic rozwiał w miarę coraz większej ilości informacji. W sumie dla mnie nie jest zła gra, mogę się przy tym nieźle bawić, ale raz: gameplay został strasznie spłycony. Bazy zniknęły, W miarę większej liczby jednostek spada nam przychód, nie ma jak bronić punktów na mapie, przez co większość czasu bawimy się w berka, a na dodatek potwór z w/w Company of Heroes- przycisk wycofania się- zabija mikroekonomię. Klimat w tej grze istnieje, jest nawet dobry, ale nawet nie ma startu do pierwszej części- gdzie tu krzyki? Pękające morale? Latające z powodu ostrzału artyleryjskiego oddziały? Gdzie są wielkie bitwy? Gdzie jest brud, syf i śmierć?
Też bardzo chciałbym wrócić do pierwszej części- żaden współczesny RTS nie daje mi satysfakcji. A DoW ma to coś, co każe grać i wielbić.