Czyli niezbędnik nałogowego gracza udającego się na wakacje w dziką głuszę, w której konsole nie rosną na drzewach, a pecetów nie widzieli nawet najstarsi górale.
Zbliża się okres wakacyjno-urlopowy. Zrobiło się ciepło, słoneczko ślicznie świeci, ćwierkają ptaszki, a rodzina narzeka nad głową „Taka ładna pogoda a ty za komputerem!”. To oznaka, że już niedługo lato. Trzeba gdzieś ruszyć, coś zwiedzić, uciec od denerwujących obowiązków w niezbadane jeszcze stopą ludzką szczyty Tatr. O tym, że jednak są zbadane, i że dzikie tłumy na Marszałkowskiej to nic w porównaniu z niektórymi czarnymi szlakami przekonamy się później, na miejscu.
Co ma zrobić biedny gracz, nazwijmy go sobie, Leon Nałogowiec, wybierający się w tak nieprzyjazne człowiekowi komputera tereny? Jakie środki zaradcze zastosować, żeby nie zwariować z dala od cywilizacji, na palonych niemiłosiernie ślicznym słoneczkiem stokach? Jakim rozrywkom oddać się można w drewnianej chacie, którą od pierwszego brzasku atakują hordy ćwierkających ptaszków?
Gra
Oczywiście, nie może to być gra, do której człowiek usiadłby w spokojnym, międzywakacyjnym okresie błogości. Wtedy Leon po prostu odpaliłby swoją kochaną konsolę lub komputer, kliknął ulubiony tytuł i voila! Ale Nałogowiec jest sprytnym człowiekiem, specjalnie na takie okazje kupił sobie netbooka za zbierane przez cały rok aluminiowe puszki po piwie bezalkoholowym. Oznacza to, że gra musi być mało wymagająca i tania, żeby ceną nie przebiła platformy.
Netbook jest dla gracza tym, czym drewniana noga dla pirata. Niby wszyscy chcą ją sobie obejrzeć, a nieokryta wywołuje niemałe poruszenie w każdym porcie, do którego się zawija; ale nie ma to jak własna, sprawdzona, wierna stopa. Leon nie ma jednak zbyt wielkiego pola do manewru, kikut już został osadzony, teraz trzeba nauczyć się na nim chodzić.
Puzzle Quest
Gierka jest przyjemnie trudna, jeśli tego chcemy. Nie oferuje zbyt wiele satysfakcji z dokonań twórców na polu graficznego geniuszu, ale zdecydowanie jest w stanie konkurować z wieloma tego typu tytułami pod względem grywalności. Można w Puzzle wsiąknąć na dobre. Pamiętam, że zdarzało mi się grać po nocach godzinami, bo koniecznie chciałam zdobyć jakiś zamek. Albo podchodzić w nieskończoność do tej samej, wyjątkowo trudnej walki i obiecywać sobie, że to będzie już ostatnia próba, zanim pójdę spać. W zależności od stopnia zaawansowania przenośnego mini komputerka polecam obie części.
Fabuła jest zupełnie nieistotna. Chodzi o to, żeby uratować królestwo. Nieważne jakie i przed czym. Ważne, w jaki sposób pokonuje się wrogów. Bowiem jedynym sposobem wygrania bitwy, jest pokonanie oponenta w układaniu kolorowych kuleczek many, przeplatanych materiałami wybuchowymi w postaci czaszek i innymi, utrudniającymi życie elementami. Od miasta do miasta można podróżować na wierzchowcu, choćby na zmutowanym szczurze, co dość zabawnie wygląda.
Każdy rodzaj przeciwnika ma jakiś ciekawy sposób na walkę i na każdego trzeba wybrać inną strategię, żeby przetrwać. Samo szukanie tych rozwiązań i różnice między wyposażeniem zabieranym na kolejne potyczki jest bardzo ciekawe. W krótkiej, żeby nie powiedzieć esemesowej, dyskusji z Cialnym padł argument przeciwko. Że jest monotonna. Cóż, nie do końca mogę udowodnić fałsz tego stwierdzenia, w końcu to tylko układanie puzzli, gra logiczna z elementami RPG tak mikroskopijnymi, że prawie niewykrywalnymi. Może więc spróbuję takiej linii obrony – jak na puzzle, jest bardzo różnorodna.
Tytuł wyszedł na wszystkie możliwe platformy, co jest dodatkowym plusem. Wymagania, jak wspomniałam, ma tak śmieszne, że nie warto o nich nawet pisać. A jeśli na nieudane wakacje wybraliśmy się z kumplem, można się z nim zmierzyć na LANie.
Książka
Oczywiście, Leon Nałogowiec nie czyta byle czego. Książki, po które sięga muszą być w jakiś sposób związane ze światem gier. Inaczej czuje się w ich fabule zagubiony i nie potrafi zrozumieć sensu ich istnienia. Drugim istotnym warunkiem, jaki autor musi spełnić, żeby nasz bohater sięgnął po jego dzieło, to zmusić wydawcę do obrotu zdigitalizowaną wersją swojej prozy. Bo przecież na wakacje należy zabrać e-czytnik.
„Ostatnie Życzenie” Andrzeja Sapkowskiego
Każdy zakochany w fantastyce szanujący się gracz, a Leon ledwo mieści się do windy z własnym ego, więc o niską samoocenę posądzić go nie można; jest zobowiązany do przeczytania przynajmniej tej jednej pozycji, otwierającej cykl o Geralcie z Rivii.
Jak Ostatnie Życzenie związane jest ze światem gier tłumaczyć nie będę. Powiem tylko, że jeśli komuś spodobał się doskonały humor z obu części Wiedźmina, to może być pewien absolutnego wessania w świat wykreowany w pierwowzorze. Zwłaszcza pierwsza część jest lekka i przyjemna. Jest to zbiór opowiadań z nawiązaniami do różnych bajek, baśni i ludowych przypowieści jak np. historia miłosna pięknej dziewczyny i młodzieńca zamienionego w potwora.
Sapkowski doskonale operuje odniesieniami do kultury wysokiej, jak i popkultury, więc każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dla bardziej upartych fragment:
- (…) Północ blisko, ogień przygasa. Posiedzę jeszcze, zawsze najlepiej układało mi się rymy przy dogasającym ogniu. A potrzebuję dla mojej ballady tytułu. Ładnego tytułu.
– Może „Kraniec świata”?
– Banalne – parsknął poeta – Nawet jeśli to faktycznie kraniec, trzeba to miejsce określić inaczej. Metaforycznie. Zakładam, że wiesz, co to metafora, Geralt? Hm… Niech pomyślę… „Tam, gdzie…” Cholera. „Tam, gdzie…”
– Dobranoc – powiedział diabeł.
Jeśli to nie przekona Was do sięgnięcia po książkę, to nic nie da rady. :)
Nałogowcowi, co by o nim mówić, nie brakuje ambicji, więc na czytniku znalazł się cały siedmioksiąg. A ponieważ nasz przyjaciel jest też pogodowym pesymistą, ma absolutną pewność, że wszystkie części przeczyta.
Spakowany i przygotowany do drogi, Leon wsiada więc do pociągu zabezpieczony z każdej strony przed nudą, mogącą zepsuć najlepiej zaplanowany wyjazd.
Puzzle Quest było dla mnie świetne, ale z czasem stało się zbyt repetytywne, i ostatecznie porzuciłem ten tytuł. Może dlatego, iż grałem na Xbox’ie… sam nie wiem… wydaje mi się, że na iPhonie byłby lepszym kompanem na małe „od czasu do czasu”, bądź jak to słusznie stwierdziła Bassiunia – na wyjazdy z dala od sprzętów stacjonarnych.
Jak wyjazd to tylko bez kompa i gier, a najlepiej też internetu :)
Mroku, a wytrzymałbyś tak bez Dualshock’a?? :P
PQ2 jest na andka:
https://play.google.com/store/apps/details?id=com.NamcoNetworks.PuzzleQuest2Android&hl=pl
Mam Puzzle Quest: Challenge of the Warlords na psp, szczerzę polecam, niesamowicie wciągająca gra.
Ogólnie uważam, że wzięcie na wyjazd przenośnej konsoli jest lepszym wyjściem. Na netbooku to można zagrać w starsze, lub mniej wymagające tytuły, a na takiej konsoli to… we wszystko co się na niej ukazało, a zapewniam, że taka biblioteka gier na psp czy nds do małych nie należy. Dodatkowo kieszonsolka jest tańszym rozwiązaniem od netbooka ( za wyjątkiem ps vity ), dłużej pracuje na baterii i jest bardziej mobilna. No chyba, że priorytetem nie są dla nas gry, tylko internet i multimedia, ale sądzę, że taki Leon jest zainteresowany przede wszystkim giercowaniem. ;)
Myślałam nad tym. Ale konsultowałam to z nim i mój Leon woli mieć możliwość dokupienia następnej gierki, jak mu się stara skończy/znudzi. ;)
Nie będę się spierać, że konsolka byłaby lepszym rozwiązaniem. Niestety nie mam jak potestować gier na czymś tak oderwanym od mojego wszechświata komputerów z krwi i… tfu! znaczy z tego, z czego komputery zazwyczaj są zrobione. :P Na netbooka (którego, przyznaję bez bicia, również nie posiadam) mogę po prostu wygrzebać gierki z zamierzchłych czasów dinozaurów, telewizorów kineskopowych i dyskietek 8 cali.
Dodatkowym argumentem za namiastką komputera jest możliwość sprawdzenia trasy przez najbliższą górkę bez potrzeby udania się 30km do miasta autobusem, żeby pocałować klamkę w jakiejś informacji turystycznej, która właśnie „poszłam na obiad, będę jak wrócę”. :P
Dlatego wlasnie ja preferuje smartphone’a, wszystko pod reka :)
Taka historyjka z mojego życia.
Chciałem kiedyś przemycić nad morze Bałtyckie Pegazusa do czarno białego telewizora przenośnego w przyczepie kempingowej ale ku mojemu zdziwieniu spotkałem się z głosem sprzeciwu od rodzinki, a głównie mojej mamy która rzekła coś takiego.
Mama – Synku, jedziemy odpoczywać i podziwiać przyrodę, mózg ci się dotleni, pograsz w karty z Bartkiem i Magdą.
Mały Jarutek oburzony odrzekł – Ale ja nie lubię tej głupiej gry!
Mama -Bez dyskusji, pograsz w gierki jak przyjedziesz.
Mały Jarutek tylko przytaknął zawiedziony – No dooobrrrra…
Mój plan spalił na panewce szybciej niż myślałem : P
Dzisiaj jak biorę coś na podróż to tylko komórkę do dzwonienia, a że są na niej gry java to czasami w coś szpilnę jak mi się juz wybitnie nudzi : P
Na bardziej ambitne gry przychodzi mi czekać do powrotu do domu : D