Polska ma to szczęście, że ekranizacja serii Tekken (choć ma już pół roku) nie doszła jeszcze naszych kin. Owa recenzja powstała ku przestrodze – jeżeli „Żelazna Pięść” dostanie się w końcu do kin w naszym kraju, to za cenę biletu kupcie sobie lepiej pizzę, a z wypożyczalni DVD weźcie „Mortal Kombat”…
UWAGA TEKST ZAWIERA SPOILERY FABULARNE!
Mortal Kombat z 1995 – czyli jak zadowolić fanów
Nie mogę powstrzymać się od przyrównania Tekkena do ekranizacji Mortal Kombat – dlaczego? Otóż 15 lat starszy film Andersona to chyba najwierniejsza „egranizacja” po dziś dzień. Tak naprawdę powodem porażek większości filmów na podstawie gier jest odejście od pierwotnego scenariusza i eksperymentowanie z relacjami między postaciami. Scenariusz do Mortal Kombat został napisany przez twórców gry i jest w 100% wierny temu, co znamy z gry. Film sam w sobie nie jest niczym wybitnym (niektórzy twierdzą, że jest kiczowaty, ale biorąc pod uwagę materiał źródłowy to czego się spodziewać?!), ale fani mordobić Midway byli zadowoleni z możliwości poznania historii „Śmiertelnego boju” w nieco innej formie. Ekranizacja Tekken to zupełnie inna bajka. Ale po kolei…
Prawie jak Heihachi Mishima…
Największym grzechem jaki popełnili twórcy Tekkena było kompletne pomieszanie relacji między postaciami. Sam nie jestem może wielkim fanem serii, ale znam nieco historii i film z każdą minutą coraz bardziej mnie zaskakiwał – szkoda tylko, że nie pozytywnie. Mamy więc korporacje Tekken (nie Mishima Zaibatsu), która przejęła kontrolę nad światem (bez komentarza). Głównym bohaterem filmu jest Jin Kazama, grany przez nieudolnego Jona Foo. Skoro więc Jin jest głównym bohaterem to fabuła musi się opierać o trzeciego Tekkena, prawda? Nie – zapomnijcie całkiem o grach (bez których ten film by nie powstał). Scenarzysta stworzył własną historię niezwiązaną z grami Namco. Jin jest jedną z niewielu osób, które potrafią przetrwać n a ulicach biednej dzielnicy Tekken City. Swoje nadprzeciętne umiejętności zawdzięcza treningowi jaki przeszedł pod okiem swej matki – Jun Kazamy (na razie nie jest źle z tą fabułą). Niestety niebezpieczna praca Jina sprawia, że zostaje uznany za przestępcę. Skutkiem tego oddziały Tekken Force pod wodzą Kazuyi Mishimy niszczą całą dzielnicę w której mieszkał, zabijając przy tym jego matkę. Nasz bohater uznaje, że śmierci jego matki jest winny Heihachi Mishima, dlatego na drodze zemsty zapisuje się do turnieju Tekken. Taką historyjkę byłbym jeszcze w stanie przełknąć, ale to co film oferuje nam później odrzuci zapewne zarówno fana gry jak i nieobeznanego widza.
Siostry Nina i Anna Williams – napatrzcie się, bo ich rola w filmie i tak niczemu nie służy…
Jako wybraniec z ulicy Jin dostanie się do turnieju jedynie przez eliminacje, w których musi pokonać Marshalla Lawa. Jeżeli więc liczycie na pokaz walki godny Bruce’a Lee z dodatkiem powietrznych kopniaków – zapomnijcie. W czasie całej walki z Lawem nie dopatrzyłem się żadnego ciosu znanego z gry! Czy właśnie nie na to liczą fani? By zobaczyć ich ulubionego zawodnika wykonującego ich ulubione chwyty? Pomijam, że sam wygląd postaci jest zupełnie odmienny od tego znanego z gier (jedynie spodnie ma podobne, ale to tak jakbym ja ubrał opaskę na głowę i mówił, że jestem Solid Snake…). Siłą filmu Mortal Kombat było to, że gracze widzieli w filmie dokładnie to co w grze. Z wypiekami na twarzy czekałem aż Johnny Cage uderzy kogoś w owym filmie między nogi i DOCZEKAŁEM SIĘ! Kolejnym debilizmem sceny walki z Lawem (który niestety utrzyma się już przez cały film) jest „scenariusz walki”. Początkowo jest wyrównanie. Później Jin dostaje ostre lanie i już leżąc na ziemi i nie mogąc się podnieść… doznaje olśnienia! Przypomina mu się trening z matką i nagle zbiera się w nim siła, dzięki której nie dając zupełnie Lawowi szans kończy walkę zwycięsko. Kojarzy mi się z debilnym olśnieniem w każdym odcinku Power Rangers – i tak zawsze musiało się skończyć pojedynkiem Megazordów, ale mimo to Rangersi najpierw musieli dostać po tyłkach od stwora nim do tego doszli…
Żeby jednak być fair muszę przyznać, że sama choreografia walki (mimo, że zupełnie niezgodna z grą) jest całkiem przyjemna w oglądaniu. Czuć dochodzące ciosy, a praca kamery pozwala całkiem dobrze obserwować akcję – niesmak jednak pozostaje.
Gdzieś w międzyczasie poznajemy relacje między Heihachim, a jego synem Kazuyą. Ostrzegam – początkowo panowie się lubią, ale jak się później okaże Heihachi jest dobry, a Kazuya jest zły. Dziękuję dobranoc. Naprawdę nie chcę biadolić o wyglądzie Heihachiego, który za każdym razem pojawiając się na ekranie sprawiał, że parskałem śmiechem ale muszę narzekać na kompletną zmianę relacji w stosunku do gry! W filmie od początku jest wiadomo, że Kazuya jest tym złym i to złym bardzo złym, a Heihachi tylko sobie organizuje turniej… Czy naprawdę nie można było zachować tej fajnej nienawiści jaką darzyli siebie ojciec i syn w grach?! Nie, trzeba było skopać jeden z najciekawszych elementów oryginalnej fabuły Tekkena i zastąpić go prostym i kiczowatym rozwiązaniem…
Jin i Christie Monteiro w „niby romansie”. Przynajmniej jest na co popatrzeć…
Promotorem Jina staje się dawny zawodnik Tekkena – Steve Fox. To znaczy… w tym filmie mówią, że to Steve, ale ja bym im nie wierzył… Zadziorny brytyjski bokser jest tutaj łysym facetem po czterdziestce, którego nie zobaczymy w żadnej z walk, więc równie dobrze mógł się nie pojawiać. A co do pojawiania się – zostaje nam zaprezentowany skład turnieju, w który wchodzą prócz Jina: Christie Monteiro, Bryan Fury, Eddy Gordo, Raven, Sergei Dragunov, Yoshimitsu, Miguel i siostry Williams (nie, nie chodzi o tenisistki ;)). Patrząc na tych zawodników można dojść do prostego wniosku – twórca scenariusza zamiast skupić się na kultowych postaciach serii zrobił sobie dobór ze wszystkich części gry. Gdzie do jasnej cholery jest King?! Dlaczego Paul Phoenix jest w filmie jedynie wspomniany? Czy w filmie nie powinniśmy zobaczyć tych najbardziej znanych i lubianych? Kto chciał w ekranizacji Tekkena zobaczyć Dragunova, czy Miguela?! Tym bardziej, że ich rola ogranicza się jedynie do obijania po mordach! Dragunov przez cały film nie mówi chyba nawet jednego słowa… Ehh… Myślałem, że przynajmniej po tym wprowadzeniu film ruszy z kopyta i od teraz będziemy przez godzinę podziwiać kolejne walki – niestety, znów zawód. Widzimy ze dwie walki, które znów nie mają się ni jak do gry (Eddy chociaż walczy swoim stylem i jest nieco podobny, a Raven mimo iż jest bardzo podobny, to ninjutsu u niego nie uświadczymy…). Zamiast długich scen walk mamy przydługie sceny, które budują nam i tak nijaką fabułę, m.in. romans Jina i Christie. Co ciekawe, choć w filmie nie uświadczymy żadnych nadprzyrodzonych rzeczy, to główny bohater filmu posiada unikatową zdolność do kompletnego leczenia złamań kości w ciągu doby, bez potrzeby hospitalizacji.
Może lepiej by było, gdyby to był pokaz cosplayów, a nie screenshot z filmu…
Nie będę streszczał całej fabuły filmu – nie ma sensu. Muszę jednak napisać o walce z Yoshimitsu. Jak wiadomo Yoshi walczy mieczem i tego w filmie nie zmieniono. Więc jakim cudem walczący na gołe pięści zawodnicy mają z nim wygrać? Otóż organizatorzy przygotowali na tą okazję broń białą dla wszystkich zawodników. Ok, ale gdzie w tym sens? Dlaczego jeden zawodnik w turnieju walczy mieczem i wszyscy mają się do niego dostosować? Czy Jin wie jak posługiwać się jakąkolwiek bronią białą? Czy nie lepiej było usunąć Yoshimitsu ze scenariusza i nie robić niepotrzebnego zamętu?! Jak nietrudno się domyślić, mimo wszystko nasz Jin pokonuje samuraja i ostatecznie mierzy się w pojedynku na śmierć i życie z championem turnieju – Bryanem Fury. Na całe szczęście Bryana można zaliczyć filmowi na plus, bo zarówno jego wygląd, jak i zaprezentowany styl walki jest zgodny z tym, co znamy z gry. Spędziłem tygodnie przy Tekkenie 5 i bardzo dobrze znam ciosy którymi Bryan traktował Jina. Po dziesiątkach minut w tym filmie wreszcie pojawiła się walka, która zadowoli fanów gry – choć rzecz jasna zadowoli jedynie do pewnego stopnia, bo na koniec Jin i tak przypomni sobie mamę i położy Bryana na łopatki… Na koniec filmu zostaje nam zaserwowana walka między Jinem i Kazuyą, ale ze względu na jej kiczowatość nie zamierzam nic więcej napisać…
Oto najlepsze minuty filmu – tylko dlatego, że nieco przypominają oryginał…
Jeżeli mam coś napisać o wizualnej stronie filmu, to wiedzcie, że jest mrocznie i tak trochę cyberpunkowo, ale w taki nieprzyjemny, kiczowaty sposób. Wciąż mieszające się ze sobą różnokolorowe światła w ciemnych i brudnych uliczkach obdartych zupełnie z jakiegokolwiek stylu. Blade Runner to nie jest… Muzyka w tym filmie jest, chociaż w ogóle nie przypomina wbijającej w fotel muzyki z gier i prócz kiczowatego rockowego kawałka przygrywającego w intrze nic nie zapadło mi w pamięć…
Jak więc można w paru słowach podsumować owe filmidło? Ekranizacja Tekkena to szmira. Jeżeli jakiś fan gry szczerze przyzna, że mu się taki scenariusz podobał – to widocznie nie przykłada zbytnio uwagi do fabuły gry. Na plus Tekkenowi można zaliczyć tylko niektóre choreografie walk. Historia będąc niewierna oryginalnemu materiałowi nie potrafi się obronić niczym szczególnym. Scenariusz jest sztampowy, postacie płytkie, a po napisach końcowych miałem ochotę odpalić kiczowate anime „Tekken: The Motion Picture” z 1997 roku, które treścią przebija kasowy film z 2010 roku (no i tam przynajmniej na chwilę pojawia się King i Paul…). Film nie zadowoli więc fanów, ale też nie obroni się jako dobry film „mordobiciowy”. To odróżnia go na tle np. Hitmana, który był mizerną adaptacją gry, ale znośnym filmem akcji. Jeżeli mimo to nie powstrzymałem was przed obejrzeniem Tekkena przypominam – oglądacie na własną odpowiedzialność!
No cóż, oglądałem ten film jakiś czas temu już, i zgadzam się z większością Bizonowych opinii. Dodałbym od siebie, że w tym filmie, tak jak w żadnym innym, w kluczowych momentach uświadczymy kolarz sekundowych scen i ujęć, co tym bardziej buduje w widzu nienawiść i chęć zemsty. Główny aktor, jest tępy, CHUDY, a mentalnością oraz sposobem walki nie przypomina postaci jaką ma odegrać – jak wszyscy zresztą. I właściwie, Tekken, ani nie jest ciekawy, ani miło się go nie ogląda – a ja mam już dość produkcji pseudo Uwe – i czucia się oszukanym na seansie, od początku filmu, do samego końca.
Co tu dużo pisać…
Bardzo fajny artykuł ;) Krótko, zwięźle i na temat :D
Pozdro ;)
Oglądałem, nie był taki zły. Przed pójściem spać można obejrzeć :)
Hmm gdy oglądałem Tekkena byłem nieźle wcięty, więc z filmu dużo nie zapamiętałem, poza paroma cyckami i średnim mordobiciem.
Ostatnimi czasy bardzo nie lubię oceniania filmów „a, w sumie to z braku laku pod wieczór można sobie ewentualnie obejrzeć”. Czemu w takim razie w ogóle robić film? Czy jeśli firma wypuszcza beznadziejny samochód na rynek widać opinie „no w sumie z braku laku przy odpowiednim wietrze można w nieparzyste soboty się przejechać”?
Ani gry ani adaptacje filmowe gier nie są brane na poważnie, na ogól z dobrych powodów. Jeśli więc mamy tolerować takie wymiociny jak Tekken i dawać znać, że jest gdzieś na rynku miejsce dla takich filmów to wolę żeby nikt już nigdy nie próbował ekranizować gry. Dla dobra nas wszystkich. Głównie mojego dobra, ale dobra nas wszystkich przy okazji.
„Ostatnimi czasy bardzo nie lubię oceniania filmów „a, w sumie to z braku laku pod wieczór można sobie ewentualnie obejrzeć”. Czemu w takim razie w ogóle robić film? Czy jeśli firma wypuszcza beznadziejny samochód na rynek widać opinie „no w sumie z braku laku przy odpowiednim wietrze można w nieparzyste soboty się przejechać”?”
To wszystko i wiele więcej, w następnym podcascie!! A tak poważnie, ekranizacja gry jest widocznie czymś zbyt surrealistycznym. Reżyserzy buntują się przeciwko formie. Nawiasem mówiąc, mam 40 stopni gorączki i nagrywałem z bladym poda, teraz go słucham i cisną mi się na usta słowa – NIE, po prostu, NIE!
No co ty, na pewno nie jest tak źle. Mego jakże głupiego głosu nawet twój – zachorowany nie przebije więc spokojnie, moje bębenki są jak bulletproof vesty :)
Zmieniłem mikrofon, może będzie słychać różnicę ;)
To kiedy hostujesz podcast? :) Bo jak pisałem musiałem teraz wziąć tydzień urlopu i mi się nudzi niemiłosiernie tym bardziej, że czekam 2 tydzień na zamówione Gearsy (chcę przejść z kolegą w coopie) i NIC! Ani GoWa ani PSP, JPna100%$, zostaje mi cioranie w BC2 online -_-
Z Bladym kawałek został nagrany dzisiaj o 10 rano – w połowie nagrywania mi chrypa przeszła. Przy-edytowałem to tak, jak mi ból głowy pozwalał, Bizon dziś po 17 nagrywa resztę, no i teraz w zależności kto będzie to montował (ja lub Bizon), będzie albo jutro, a najpóźniej w środę – tak jak każda premiera :)
BTW, Bizon znalazł starsze wersje DSP, zastanawiam się czy tego nie podkraść, wrzucić na serwer i podlinkować w każdym DualShocku z lat wcześniejszych ;)
Obejrzałem bo stwierdziłem że wypada skoro Tekkena lubię fabularnie, grę grę :P, to wypada znać i film. Część recenzji przeczytałem po 30 minutach bo wolałem się upewnić czy nie dostanę ataku epilepsji jak śpią domownicy. Nie dostałem na szczęście ale spać spokojnie to ja nie będę. Pierwsze 5 minut filmu było chyba najcięższe. Dziwny podział na korporacje. Tekken jako korporacja. Nie no ogólnie lamentować mógłby aż do śmierci. Monteiro walcząca MMA?! Mam wrażenie że twórca filmu za mocno chciał pokazać wygląda Monteirom, co i tak nie wyszło chociaż jest na czym oko zawiesić, a stylem Asuke. Wiem że to nie były dokładnie jej ciosy ale zdecydowanie Asuka ze swoim Stylem Kazama jest w dużo krótszym dystansie niż Capoeira. Sceny pseudo miłosne zostawię bez komentarza. Jeżeli jutro ktoś mnie zapyta w szkole o film pod tytułem „Tekken” to, mimo wszystko, dostanę jakiejś delirki. Na razie nie wiem jak sobie z obecną poradzić żeby iść spać @_@
Grabczas! :D aż nie wierze że zawitałeś na DSP! Cześć :)
Notabene: każdy kto nie ma awatara na gravatarze, będzie miał teraz specjalny obrazek wygenerowany na podstawie Swojego unikatowego adresu e-mail ;)
A dziękuję za powitanie. Zaczyna się rok szkolny a miast szukać nowych seriali będę miał zapas DPS do przesłuchania ^^ Jak można wstawić własnego avka?