Pomysł na tekst o serii Half-Life, powstał przypadkiem. Początkowo był to komentarz do najnowszego odcinka DualShock Podcast, ale z czasem, gdy wspomnienia i emocje powracały, powstał ten oto artykuł. Zapraszam do czytania!
Pierwsza zasada łoma? Nie wychodź z doma bez łoma.
Half-Life gra legenda, swego czasu moje najstraszniejsze przeżycie związane z wirtualną rozrywką (nawet do dziś czuję dyskomfort, gdy podczas gry słyszę Headcraby czające się w wentylacji). Pamiętam, że każdy krok w tej grze był okupiony przeze mnie gigantycznym stresem i często musiałem robić sobie przerwy. HL jak na swoje czasy był czymś świeżym i niesamowitym, zaczynając od nietypowego openingu gdzie nie działo się zupełnie nic, ot zwyczajny dzień w pracy. A trzeba wiedzieć, że w tamtych czasach w FPS’ach zazwyczaj od razu stawało się przed hordami rządnych krwi niemilców i z okrzykiem na ustach wyżynało się ich kolejne zastępy. Tutaj było inaczej… od początku gry do pierwszego kontaktu z wrogiem mijało jakieś 30 minut, a i wtedy gdy chciały dopaść nas żądne mózgów Headcraby byliśmy… bezbronni. Pamiętam w jakim byłem szoku, wydawało mi się, że to błąd gry, albo że jakiś skrypt nie zaskoczył, ale nie, okazało się, że trzeba było wykorzystać środowisko gry i za jego pomocą unieszkodliwić przeciwnika lub po prostu go wyminąć. Na szczęście kawałek dalej znajdowaliśmy łom, broń-symbol tego świata.
Wtedy czułem taką odrazę do wszelkiego robactwa w grze, że zabijałem pierwszego napotkanego strażnika i zabierałem jego pistolet, byleby tylko nie zbliżać się do tego paskudztwa – walka o przeżycie pełną gębą, albo ja albo oni. Właśnie, przeżycie. HL nie był zwykłym FPS’em gdzie biegało się od apteczki do apteczki po drodze beztrosko strzelając do wszystkiego co wyskakuje zza węgła. W tej grze naprawdę czuło się, że znaleźliśmy się, cytując słowa pewnego kapitana, w dupie. Z jednej strony chcą nas dopaść kosmici, z drugiej strony wojsko zamiast pomagać naukowcom bezpiecznie opuścić kompleks, pomagało jedynie szybciej przenieść się na tamten świat, zapewne w ramach kwarantanny, którą został objęty zaraz po zdarzeniu.
Sama forma zagadek w HL też świadczyła o pewnej rewolucyjności tej gry, nie było to klasyczne poszukiwanie przełączników/kluczy, problemy były bardziej realne i miały ścisły związek ze środowiskiem, w którym się znaleźliśmy. Trzeba było np. znaleźć drogę przez zalany korytarz, czy pokój wypełniony radioaktywną mazią (gdzie kontakt z nią groził napromieniowaniem i powolnym wysysaniem z nas życia), albo znaleźć sposób na wspomnianego w najnowszym DSP zielonego mackowatego stwora, który reagował tylko na dźwięki (przejście obok niego, gdy tak postukuje kilka centymetrów od nas = majtki pełne nieszczęścia).
Na sam koniec wspomnień o HL1 nieco o przeciwnikach i broni. Obcy wyglądają… no obco, jest to coś czego wcześniej się nie widziało, od razu wiemy, że mamy do czynienia z żądnymi krwi bestiami. Są oni zróżnicowani, od Headcrab’ów poprzez zwisające z sufitów (i to najczęściej w najbardziej niepożądanych miejscach) Barnacli do gigantycznych wręcz i niemal nieśmiertelnych Gargów.
Z kolei żołnierze z którymi mamy do czynienia to jest coś co przyćmiło swego czasu przeciwników z innych gier, walczą zawsze razem, osłaniają się, próbują nas okrążyć korzystają z granatów i sprawnie uciekają przed naszymi ciskanymi w ich stronę. W walce z nimi koniecznie staje się wykorzystanie jakiejś sensownej taktyki. Posiadają też jedną zabawkę, która dla mnie na długie lata była definicją karabinu maszynowego, a mianowicie MP 5 z dołączonym granatnikiem. Sposób wykonania tej broni i satysfakcja jaką odczuwałem korzystając z niej były nieziemskie, do tego dźwięk upadających łusek po długiej serii, moment przeładowania i mówię, NIE! Nie chcę strzelać z niczego innego!
Dla mnie do dziś Half-Life jest FPS’em idealnym, w którego po latach gram z takimi samymi emocjami jak kilkanaście (Boże jak ten czas zapier….) lat temu. Zresztą co ja piszę, w HL1 się nie gra, jego się przeżywa, do czego zachęcam wszystkich (tak Bizon Ciebie też :D) koniecznie po ciemku z dobrymi słuchawkami na uszach.
Druga zasada łoma? Kto z łoma dostanie ten już nie wstanie.
Gordon Freeman zniknął. Nikt nie wie gdzie się znajdował przez te wszystkie lata gdy obcy zniewolili ludzkość i zaprowadzili swoje autorytarne rządy gromadząc niedobitki w sieci miast zwanych po prostu City. Ale pewnego dnia, w pociągu zmierzającym do jednego z nich, położonego gdzieś w europie wschodniej City 17, pojawia się nagle… Gordon Freeman. I tak oto zaczyna się gra, która na długi czas stała się wyznacznikiem tego czym powinien charakteryzować wzorcowy FPS – Half-Life 2.
HL2 był dla mnie szokiem, kopem w żebra, po nienajgorszym, ale absolutnie nie rewolucyjnym Doomie 3. Czegoś takiego pomimo śledzenia zapowiedzi się nie spodziewałem. Od samego początku gry jesteśmy rzucani (znowu bezbronni) w świat przywodzący na myśl orwellowski „1984”. Klimat jest niesamowicie przytłaczający, po ulicach snują się smutni mieszkańcy City 17, ubrani w jednakowe uniformy, nerwowo rozglądający się dookoła. Ba co niektórzy nawet szepczą do nas, żeby nie pić wody, bo dodają do niej coś co sprawia, że zapominasz… Różnica między HL1 a HL2 jeśli chodzi o klimat jest ogromna… tam mieliśmy plątaninę mrocznych i zniszczonych korytarzy opanowanych przez obcych, tutaj z kolei do dyspozycji oddano nam całe miasto i jego okolicę (nie jest to jednak sandbox). Tam walczyliśmy z obcymi o przeżycie, tutaj dołączamy do ruchu oporu i staram się zbrojnie walczyć z naszymi oprawcami o wyzwolenie ludzkości. W tworzeniu tego smutnego i ponurego (pomimo tego, że świeci słoneczko) świata, pomagają smaczki w rodzaju policji obywatelskiej kontrolującej mieszkańców, naloty na mieszkania, czy rozmowy z innymi postaciami. Cały czas czuć klimat zagrożenia i wszechobecnej kontroli.
Half-Life 2 był także rewolucyjny za sprawą niesamowitej technologii, połączone siły Source i Havoca, pozwoliły wręcz zaśmiecić ten świat milionami szczegółów, pierdołek i innego śmiecia walającego się po ulicach. Można nawet podnieść puszkę i cisnąć nią w niedobrego milicjanta, a w reakcji na ten akt buntu zostać spałowanym :P
Oczywiście z racji tego, że HL2 jest sequelem powracają starzy znajomi tak więc znowu staniemy się pożywką dla Headcrabów (jeszcze bardziej obrzydliwe i na dodatek występują w kilku odmianach), zombie (naprawdę niesamowicie to brzmi, gdy podpalimy jednego z nich i zacznie krzyczeć mocno zniekształconym głosem „Oh my god”, zawsze mi wtedy przychodziła do głowy myśl, na ile on był jeszcze wtedy świadomym człowiekiem), Vortigaunty (tym razem są naszymi sojusznikami) i kilku innych.
Zawsze postrzegałem Half-Life 2 jako grę drogi, między innymi za sprawą tego, że sporo czasu spędzimy za sterami pojazdów podróżując od punktu A do B po drodze rozwiązując różne zagadki „środowiskowe”, gdzie trzeba wykorzystać otoczenie i niesamowitą fizykę gry, aby znaleźć dalszą drogę. Właśnie dzięki temu, że akcja HL2 rozgrywa się na tak dużym obszarze, pozwala na odtwarzanie różnych klimatów. Przez większość gry czujemy się jak we wspomnianym wcześniej „1984” Orwella, gdzie jakiś czas później zakosztować klimatów rodem z horroru na pogrążonych w ciemnościach i opanowanych przez zombie (oraz pewnego walniętego księdza) uliczkach Ravenholm. Innym razem bierzemy udział w wielkiej bitwie na ulicach City 17, gdzie przeciwko nam rzucane są wszystkie siły Civil Protection, w tym wielkie Stridery i pojazdy latające, aby ostatecznie zakończyć w klimatach mocno zahaczających o SF.
W trakcie swojej wędrówki będziemy mieli okazję wykorzystać też szereg broni, niestety bardzo mi tutaj brakuje starego dobrego MP5, a jego odpowiednik jest hmmm: „ciepły”, tak to chyba najlepsze słowo jakim mogę opisać to coś. Dostajemy za to coś czego nie było nigdy wcześniej, czyli osławiony Gravity Gun, dzięki któremu możemy się przekonać, że pluszowe misie wystrzelone z odpowiednią mocą mogą stanowić śmiertelne zagrożenie dla przeciwników :D
HL2 doczekał się dwóch epizodów, które jeszcze bardziej wzbogacają ten świat i oferują wiele podnoszących adrenalinę sytuacji, takie jak np. walka na parkingu podziemnym z masą zombie (gdzie jest kompletnie ciemno, a winda dająca wybawienie sunie w naszą stronę makabrycznie wolno) w EP1 czy ostateczne starcie w dolinie w EP2. Pojawiają się też nowi przeciwnicy, jak Zombie Kombinatu, który z determinacją fanatyka samobójcy mknie w naszą stronę z granatem w garści (kapitalnie udźwiękowiony!), czy Hunterzy, potężne i zabójcze maszyny, które nie jednego gracza przysporzą o szybsze bicie serca za sprawą swojej siły i zwiności.
Historia nie została jeszcze zamknięta, więc z utęsknieniem wyczekuję jakichkolwiek informacji o nowym epizodzie, ale bardziej teraz prawdopodobne i rozsądne wydaje się kontynuowanie przygód Gordona Freemana w formie nowej pełnoprawnej gry, czego wam i sobie życzę.
P.S. Oto jakby mógł wyglądać HL1 gdyby go zrobiona na silniku HL2
P.S 2 Half-Life w 60 sekund :D
Mroku, powinieneś częściej pisać. Myślę że spora część ludzi się zgodzi – czyta się naprawdę przyjemnie. A poza tym, cholernie to motywujące!
Coś pięknego Mroku – bardzo fajny, swobodny styl. Pisz chłopie, bo aż się serce raduje jak się widzi takie prace ;D.
No i teraz będę musiał zagrać w pierwszego HL ;).
Dobry tekst, tyle na wstępie :) Części pierwszej nie skończyłem, bo gdzieś w 3/4 gry niefortunnie zrobiłem sava że nie było dalszej możliwości przejścia, ciągle umierałem w jednym miejscu, a zaczynać wszystko od początku … Drugiej części prawie nie znam, bo kompa miałem już za słabego.
kupiłeś mnie tym tekstem przez co najbliższym czasie muszę odkopać orange box’a i zainstalować half life 2.Pisz dalej na prawdę życzę powodzenia.
Powiem tak: bodźcem do napisania tego artykułu były emocje i pod wpływem emocji był on pisany, więc ciężko było by mi to powtórzyć, chociaż nie twierdzę, że to niemożliwe :). Niemniej w nadchodzącym okresie, nie będę miał czasu na mantykowanie i raczej nie zanosi się, żebym coś napisał (chyba, że znowu będę pod wpływem chwili/alkoholu). Nie chce się deklarować, że będę tworzyć regularnie, bo nie wiem czy będę się w stanie z tego wywiązać.
Możliwość podzielenia się swoimi emocjami związanymi z danym tytułem przed szerszym gronem to klawa rzecz i cieszę się, że tekst wam się podoba :)
W skrócie: nie mówię tak, nie mówię nie :P
Dziękuję Akademii, to dla mnie wzruszająca chwila, bardzo was kocham, chciałbym pozdrowić mamę, tatę, mojego psa Nieogarniacza oraz Hardkorowego Koksa.
I żeby nie było wojen na świecie! :D
Kiedyś grałem tylko w demo half live 2 ale po odsłuchaniu odstatniego podcastu i przeczytaniu tego artykułu narobiłeś mi smaka żeby do niego powrócić :P
Co do tematu, moglibyście w następnym podcaście omówić nowy trailer poakzujący między innymi rozgrywkę w Batman Arkham City? link: http://uk.ign.com/videos/2011/03/15/batman-arkham-city-this-aint-no-place-for-a-hero-trailer
O kurde, jak ja pamietam moj pierwszy kontakt z hl1. Jak w wiekszosci FPSow spodziewalem sie na poczatku ostrej jatki z uzyciem lomu, a tu taka wesola jazda wagonikiem i podziwianie osiagniec silnika gry. A opcja poruszania ustami przez postacie… takie rzeczy zbudowaly ten niepowtarzalny klimat. Od chwili kaskady adrenalina nie opuszczala mnie ani na chwile. Czulem sie jakbym naprawde byl w tych zrujnowanych pomieszczeniach. Nie zapomne przedzierania sie przez pomieszczenia administracji z zombie za kazdym rogiem i automatem z batonami jako zrodlo swiatla. szokujacy byl tez widok naukowca trzymajacego sie kurczowo drabiny zeby za chwile spasc na szczatki kabiny windy. Momenty przedzierania sie do centrum kontroli lotow w celu odpalenia rakiety byly normalnie ociekajace czysta adrenalina. A kiedy po krwawej potyczce z wojskowymi i 1hp na liczniku znalazlem apteczke to czulem sie jakbym przebiegl maraton na posiekanych nogach. Ja nie gralem, ja BYLEM w tej grze! Dlatego Half life jest legeda. to najlepsza giera 4ever i jak dotad nic oprocz COD 4 nie siegnelo jej nawet do piet. pozdrawiam